Osy i hemofilia (14)
Był 7 sierpnia 2006 roku. Urodziny Jasia. Byliśmy na wakacjach w lesie, nad jeziorem. Jaś spał w hamaku. W pewnym momencie zobaczyłam, że coś siedzi na jego buzi. Chwilę potem synek obudził się z płaczem. Przed spaniem wypił kompot owocowy. To coś to była osa. Jaś zaczął puchnąć z minuty na minutę. Podałam mu jakiś lek przeciwhistaminowy, który miałam w wakacyjnej apteczce, nie pamiętam już, co to było konkretnie. I wapno. Nie umiałam sama wtedy podać mu czynnika, a może go wtedy nie mieliśmy w leczeniu domowym?
W każdym razie miałam telefon komórkowy i zasięg. Miałam też ze sobą najmłodszą córeczkę w fazie niemowlęcej i najstarszego, wtedy 6-letniego syna. Opiekująca się Jasiem lekarka w telefonicznej rozmowie poradziła, bym jak najszybciej przywiozła dziecko do szpitala, powinno jak najprędzej dostać czynnik krzepnięcia, obrzęk w obrębie jamy ustnej może bowiem skutkować pęknięciem naczyń i krwawieniem. Uduszeniem i zachłyśnięciem. Świat mi się już osuwał pod nogami i wtedy przyjechała sąsiadka. Przygarnęła latorośle, a ja z pogryzionym Jasiem rajdowym tempem ruszyłam autem do Poznania. Kazałam Jasiowi, siedzącemu w foteliku na tylnej kanapie samochodu, śpiewać, by mieć pewność, że oddycha. Dotarliśmy. Dostał brakujący czynnik krzepnięcia, byliśmy bezpieczni. Byliśmy zabezpieczeni.
Gdy tatę pogryzła osa, nie było telefonów komórkowych. Nie było czynnika krzepnięcia. Gosposia pewnie robiła, co mogła, by Bronusiowi pomóc. Ale co mogła? Co ona wtedy mogła? Zrobić mu okład z cebuli – odpada, to działa przy ukąszeniu zewnętrznym. Możliwe, że ksiądz Zygmunt poprosił o pomoc brata z Łodzi. Wiem, że ojciec trafił do szpitala. Tam mógł dostać w najlepszym wypadku mrożone osocze, liofilizowanego czynnika krzepnięcia, który dziś mamy w lodówce, wtedy nie było. Z relacji wujka księdza wyczułam, że był to jeden z bardziej traumatycznych momentów opieki nad bratankiem.
Szukam dalej w zakurzonych dokumentach. Trafiam na kolejne ważne dla mnie ślady. Kolejna kartka pocztowa odczytana po bardzo wielu latach. Szkoda, że pisząc często zapominamy o dodaniu dokładnej daty i miejsca. Piszącemu kartkę pocztową czy list wydaje się oczywistym, że chodzi o tzw. br., czyli rok bieżący. Ale co zrobić, gdy ów rok „ubieżał”? W czyjej pamięci go szukać? W każdym razie nastoletni tato, już z Ostrzeszowa, do wujka księdza pisze tak:
Kochany Wujku! Ostrzeszów, 19 VIII
Zajechaliśmy szczęśliwie o godzinie 5. Postawiliśmy wszystkich na nogi. Bardzo dziękuję Wujkowi za opiekę i za wszystko, co dla mnie Wujek zrobił. U nas wszyscy zdrowi. Janek pracuje, a jego Mama leży w łóżku, jest chora na serce, dostała atak. A jego szanowna żona jest u nas. Ja wyjeżdżam na wieś, bo nie ma co siedzieć w domu. Wujku, bardzo bym prosił, aby wujek był tak dobry i kupił mi serię herbów do przyszycia. Mam Chojnik, Warszawę, Wambierzyce, Karkonosze.
Łączę pozdrowienia od nas.
Bronek
Niby to tylko parę zdań skreślonych niewprawną ręką młodego człowieka, a jak wiele mówią o atmosferze w domu. Starszy brat Janek faktycznie miał wtedy żonę, potem z nią syna, oboje (pierwsza żona i pierworodny syn) w historii rodziny z jakiegoś nieznanego mi względu przemilczani i wygumkowani. Bardzo długo myślałam, że byłam pierwszą wnuczką tej gałęzi Frykowskich. Wnuczką tak, ale przede mną był wnuczek. Podobno mieszka gdzieś w południowej Wielkopolsce. Dystans wobec brata sugeruje oburzenie – tu chora matka, a tu jakaś żona. I jeszcze forma liczny mnogiej. Jacy „my”? Nie wiem, znów nie wiem. Kolejna historia, która być może nie chce być opowiedziana. Na razie ją tak zostawmy.
Są kolejne kartki pocztowe, obie z Ostrzeszowa, obie z fragmentem Rynku. Tym samym. Za moich czasów w jednej z widocznych tam kamienic mieściła się restauracja Ratuszowa. Daty stempla pocztowego niestety nieczytelne. Kartki tym razem kierowane do Ks. Zygmunta do Łodzi, na ulicę Zgierską 141/2. Dziś stoi tam kwiaciarnia. Kartki z pozoru nieważne, w istocie są cenniejsze niż się by mogło wydawać.
Kartka pierwsza albo druga:
Serdeczne pozdrowienia z wakacji na wsi wlkp. Opaliłem się na brązowo. Jestem zdrowy i brak mi tylko ptasiego mleczka. Osobne pozdrowienia od rodziny ze Szklarki. Przyjadę do niedzieli 12 VIII br.
Bronek
Zatem oto wiem, na jaką wieś ojciec wyjeżdżał. Najprawdopodobniej chodzi o Szklarkę Myślniewską ok. 8 km od granic Ostrzeszowa. Też tam jeździłam do znajomych mamy poznanych w szpitalu, jeździłam rowerkiem marki pelikan. Sama. Przez las, po jajka owijane w gazetę, bym ich nie potłukła po drodze. Czym dojeżdżał tam ojciec? I znów nie wiadomo, czym i do kogo tam jeździł. Za dużo niewiadomych, zbyt mało odpowiedzi. A może zbyt wiele oczekuję od historii, które minęły?
Kartka druga albo pierwsza:
Wujku! Jest ładna pogoda, dużo słońca, opalam się przy żniwach na wsi. Niech się Wujek o mnie nie martwi, przyjadę po niedzieli. Niech wujek nie ściąga dzieci aż przyjadę.
Bronek
Tym razem kontekst jest dla mnie jaśniejszy. Wujek ksiądz wspominał, że tato lubił muzycznie opiekować się dziećmi. Sam był muzycznym samoukiem, ale jak już trafiło mu się dźwiękotwórcze urządzenie, reszta rozwijała się sama. Zawsze znalazł się ktoś, kto chciał dopełnić muzykę wokalem, często byli to ministranci, zauroczeni uważnością ojca. I tak już mu zostanie. Będzie przyciągał do siebie ludzi radością życia, pod którą kryła się codzienna walka o normalność istnienia.
Znalazłam też kartkę napisaną w drugą stronę. Od rodziców do syna. Musiała być w kopercie, która się nie zachowała, bo w miejscu adresata wychowawcze przesłanie: Kochaj dużo, módl się wiele, a będziesz miał śliczne wesele - takich perełek z ludowymi mądrościami znalazłam w skarbach rodzinnych sporo. Sama kartka jest w stylu tych okolicznościowych - „Z powinszowaniem Imienin”.
W Dniu Imienin najserdeczniejszych życzeń pomyślnych wyników w nowym roku szkolnym oraz błogosławieństwa Bożego życzą rodzice i brat z bratową.
Napisana najprawdopodobniej przez moją babcię. Jest w niej jakieś nieokreślone matczyne ciepło, którego nie znajdę w kolejnej, bardziej konkretnej kartce wysłanej z Ostrzeszowa. Niby tylko zwykła kartka pocztowa, jednakże w kontekście tak wybrakowanej historii rodziny, jest potwierdzeniem ważności kolejnego puzzla związanego z bezimienną „szanowną żoną” brata mego ojca. Tylko czy istnienie „szanownej żony” coś więcej wnosi do opowieści? Z pewnością to, że należała do kręgu „odrzuconych”, takich przypadków w naszej rodzinie jest kilka.
