30 marca 2023, Hemostaza.edu.pl, Aktualności

Kwiatkowice (15)

Wujek ksiądz pierwsze probostwo otrzymał dopiero w 1965r. w Kwiatkowicach, w urokliwej miejscowości pod Łodzią. Zarządzał kościółkiem, wybudowanym jako późnorenesansowy w miejscu wcześniejszego, postawionego onegdaj przez Jana Kwiatkowskiego herbu Gryf. Pozostałością po książęcych, znakomitych dla Kwiatkowic czasach, jest wzniesienie obronne vis à vis kościoła, gdzie w czasach mojego dzieciństwa stał dworek przerobiony na klubokawiarnię. Obecnie znaczącą atrakcją okolic Kwiatkowic jest pałac w Piorunowie, dawna własność warszawskich fabrykantów Barbary i Lucjana Niemyskich, których częstym gościem w czasach międzywojnia była Maria Dąbrowska. Podpatrywanie gospodarskich prac okolicznych gospodarzy podobno posłużyło pisarce do wykreowania rolniczego tła powieści „Noce i dnie”.1

 

Do Kwiatkowic właśnie kierowana jest kolejna kartka, na którą miałam szczęście trafić. Adresowana z dumą, bez dokładnego adresu, przecież wiadomo, że dostarczyć ją należy na plebanię. 

 Ks. Proboszcz Zygmunt Frykowski
Kwiatkowice
pow. Łask, woj. łódzkie

 

Ostrzeszów, dn. 8 VI 1965 r.

Kochany Bracie i synu,
przesyłam miłe pozdrowienia z Ostrzeszowa. Przyjechałem w sobotę popołudniu. Czuję się dobrze, czego i Wam życzę.

 

Miłe pozdrowienia od całej rodziny

zasyłają FrRJ [dziadek Franciszek, babcia Rozalia, wujek Janek – brat ojca]

 

Jak dobrze, że wtedy nie było telefonów komórkowych i internetu. Umknęłyby mi drobiazgi budujące dawną codzienność. Nie dostałabym się do haseł, kodów i innych zabezpieczeń. A kartka pocztowa jest bezbronna. Negliżuje się przed każdym, w czyje ręce wpadnie. Wiedział o tym wujek ksiądz, gdy pisał do rodziny kartki z niemieckiej niewoli. Jeszcze o tym napiszę. Też je odnalazłam.

Tymczasem Kwiatkowice to kluczowe miejsce dla mojego istnienia. Moja mama była parafianką z Nowego Światu, malowniczego przysiółka podlegającego probostwu w Kwiatkowicach, chronionego siwawym brzozowym laskiem i żółciejącą na horyzoncie „mietlonką” (żarnowcem miotlastym) przed resztą świata, czyli drogą w kierunku Urzędu Gminy w Wodzieradach. To tam skrzyżują się drogi życiowe moich rodziców.   

Był słoneczny jesienny dzień. Jeden z tych dni, kiedy czuje się jeszcze rozleniwiające ciepło lata, a chłodny powiew wiatru zapowiada już opadającą liśćmi jesień. W sadzie, na zmęczonych gałęziach czerwieniły się kuszące jabłka. Tego roku wyjątkowo soczyste i odrobinę kwaśne zarazem. Słodko-kwaśno-orzeźwiające. Jeśli istnieje owoc dokonały to mogłoby być nim właśnie jabłko. Idealne w formie, różnorodne w kolorach, pachnące zmysłowo. Nie bez powodu właśnie jabłkiem Ewa kusiła Adama. Żaden inny owoc tak nie pamięta dotyku ust i kształtu zębów. Gdyby tak Ewa kusiła Adama gruszką? Byłoby zbyt słodko, choć kształtem pewnie bardziej kobieco.

Sad krył swe skarby za stodołą. Jakby chciał potęgować atmosferę kuszenia. W sadzie za stodołą jest przytulnie i bezpiecznie. Stodoła chroni przed niepożądanym wzrokiem, drzewa i owocowe krzewy otulają przed wiatrem, biorąc na siebie jego natarczywość. Zostaje cisza pachnąca dojrzałymi jabłkami, zakłócona jedynie brzęczeniem owadów i gęganiem gęsi. 

Tu mogło się zacząć romantyczne spotkanie mojego ojca z moją matką. Na tyłach jej rodzinnego domu. A może jednak na plebanii? Przytulonej do pachnącego starym drewnem kościoła? Okazuje się, przypomniała sobie moja mama, że ten trudno uchwytny moment gdy zaiskrzyło, by wybuchnąć płomieniem nie do okiełznania zdarzył się nie w sadzie, a w samym kościele.

Ojciec był ministrantem, ale też okazyjnie grywał na kościelnych organach. Grywał także na fisharmonii i akordeonie. Miał tę intuicję muzyczną, której nie można się nauczyć. A panienki pod plebanią i w kościele stały i słuchały. Podsłuchiwały i podśmiechiwały się szczebiocąc. Wśród nich moja mama.  Pewnego dnia, ojciec, by zaimponować mojej mamie, „pożyczył” od księdza motocykl. Pojechali we dwoje na przejażdżkę do Ostrzeszowa, ok. 130 km w jedną stronę. Było niebezpiecznie i romantycznie. Jechali najprawdopodobniej drogą nr 482. Tylko na tej trasie pojawiają się intrygująco brzmiące wsie o nazwie Tumidaj, Dobra i Próba, o których wspominała mi mama, dodając, że niespodzianek na drodze było więcej. Wtedy nie było trasy E67 i jeździło się  lokalnymi drogami. Miejscowości Dobra na mapie google w interesujących mnie okolicach nie znalazłam, może dziś nazywa się inaczej?

Trzeba pamiętać, że jazda motocyklem jest szczególna. Chyba żaden środek transportu nie daje tego poczucia wolności i sprawczości, nie dostarcza takiej adrenaliny. Bywa zimno i niewygodnie. Przy dłuższych trasach bolą stopy narażone na drgania i wibracje, silnie odczuwalne zwłaszcza w starszych motocyklach. Drgania, spowodowane przez silnik, są amortyzowane tylko kawałkiem gumy na podnóżku, dlatego po dłuższej jeździe na takim motocyklu skutki mogą być bolesne. Trudniej się chodzi, stopy zdają się pamiętać każdy zakręt, uskok i przechył.  Wiatr romantycznie rozwiewa włosy, ale bywa męczący. Osoba siedząca na tylnym siedzeniu musi wciąż pamiętać, by się do motocyklisty dobrze i umiejętnie przytulić. W dzieciństwie jeździłam motocyklem z bratem mamy, bardzo nie lubiłam kasku, ale ekscytacja wywoływana już samym dźwiękiem odpalanego motoru rekompensowała wszystkie niedogodności. Ojciec zapewne ten swój motocyklowy wyczyn odchorował. Nie da się tak bezkarnie jeździć tyle godzin z hemofilią na motorze bez zabezpieczenia czynnikiem krzepnięcia krwi, a tego leku przecież nigdy nie dostał. Do tego dreszczyk emocji, bo motor „pożyczony”. Przecież dziewczynie trzeba pokazać okolicę poetów, jak nazywano Ostrzeszów. I należy szybko wrócić, by motor oddać właścicielowi nieświadomemu „użyczenia” pojazdu. Trwaj chwilo, jesteś piękna. I niebezpieczna. Zza ostrego zakrętu, już blisko Kwiatkowic, nagle wyskakuje duże ciemne auto. O włos mija się z motocyklem, ten z trudem trzyma się drogi, zjeżdża na pobocze. Lekki poślizg. Dużo strachu. Jeszcze więcej szczęścia. To jeszcze nie ten wypadek.     

Piśmiennictwo:

1 https://www.palac-piorunow.pl/historia-palac-piorunow/ dostęp 05/03/20223

 

 

Kwiatkowice (15)