Przetworzyć chorobę na sztukę, czyli na Nowy Rok o pewnej wystawie słów parę
Do końca stycznia 2024 r. można w Poznaniu zanurzyć się w malarskim świecie słynnego holenderskiego malarza, Vincenta van Gogha. Vincent był drugim synem van Goghów, jego starszy brat, też Vincent urodził się martwy, a rodzice, nie mogąc pogodzić się z utratą pierworodnego, swoją rozpacz i nieprzepracowaną utratę przenieśli na kolejne dziecko. Już sam fakt noszenia imienia po zmarłym bracie był dla Vincenta obciążający. Na szczęście mroczne, werystyczne obrazy z życia prostych ludzi wzięte i niesprzedażne dzieła stworzone na podstawie tych obserwacji przeplatają się z optymizującym przebłyskiem świateł plenerów południa Francji.
„Zapłaciłem za moją pracę życiem, a kosztowała mnie pół rozumu”– pisze Vincent do swego brata i przyjaciela, Theo. Szczególna wrażliwość artysty sprawiła, że nie poradził sobie z urodą świata z jednej strony, z jego bezwzględnością z drugiej. Odrzucenie przez matkę, potem przez ukochaną coraz bardziej pchało go ku mrokom duszy. Odcięte własne ucho, które podarował odrzucającej jego zaloty kurtyzanie było kolejnym dowodem postępującej autodestrukcji. Nawet doktor Gachet niewiele już tu pomógł, choć wielokrotnie wyciągał artystę z kryzysu. – „Będę malował słoneczniki, tylko słoneczniki” – wyznaje pewnego dnia. I choć słoneczniki są jednym z jego ikonicznych obrazów, to najważniejsze dla niego nie były te, którymi dziś zachwyca się świat i które przez marszandów wyceniane są tak wysoko. Dla Vincenta cenniejsze są słoneczniki potulnie pochylone ku słońcu i te ścięte, więdnące, pokazujące kruchość i przemijalność otaczającego nas świata.
Vincent van Gogh cierpiał na astygmatyzm. Ja również. Choć mam okulary korekcyjne, czasem zdejmuję je po to, by zobaczyć zdeformowane refleksy ulicznych świateł. Dobrze dla sztuki, że van Gogh nie nosił okularów, jego dzieła byłyby wtedy czyste i wyraziste, a to właśnie astygmatyczne rozmycie dodaje światu niepowtarzalnej malarskości. Czarne krukowate ptaszyska nad żółtym, dojrzałym zbożem w Auvers-sur-Oise wydają się obrazować istotę jego malarstwa – przytłaczająca uroda świata, której się nie da ogarnąć rozumem, deformacja duszy przechodzi zatem w deformację materii. I zostaje na płótnie. Ku potomnym, by cieszyć i zachwycać.
Więcej o poznańskiej wystawie: https://wystawavangogh.pl/?gclid=EAIaIQobChMIx7v5tqvOgwMV2_4RCB0uIwEnEAEYASAAEgIy8fD_BwE
